2011/06/11

Perskie piachy

Że Prince of Persia stanie się jedną z moich ulubionych serii zdałam sobie sprawę już gdzieś w połowie rajdu przez Piaski Czasu — swoimi niezręcznymi palcami prowadziłam bucowate gołoklatowe ciastko w szerokich gatkach i z względnie ostrym mieczem, wyginające stawy pod dziwnym kątem byle tylko przytrzymać się krawędzi. Do afrodyzjaków należały świat, panoramy z mostu, absolutnie amusing monologi głównego bohatera oraz mechanika gry, świetnie pozorująca wymaganie od gracza sprytu i refleksu. Był to burzliwy romans; can't live with you, can't live without you. Ambiwalentny stosunek do Duszy wojownika (i chciałabym, i boję się), a potem okraszona łzami trwogi bolesna, pordzewiała miłość do Dwóch tronów.

W 2008 roku Ubi rzuciło na rynek jakiś straszny produkt — "całkiem nową przygodę". Przez długie miesiące niby wcale nie oczekiwania zarzekałam się, że nie tknę tej nowej księżniczki nawet palcem, a grę przejdę na skinach starego Księcia i Farah (dorzucanych jako bonus content do pre-order packa). Oczywiście nie spełniłam tych gróźb (mięczak!) i wpuściłam do domu domyślną dwójkę. Nienawidziłam siebie za to, ale zakochałam się.

Informacja, że Montreal robi nową grę, przyszła już po tym, jak od Disneya wypłynęło kilka fotek przepracowanego torsu Jake'a Gyllenhaala. Myśl o filmie napełniała mnie wówczas wystarczającą ilością złych emocji, by wystarczyło i dla płodu Ubisoftu. Oczekiwałam kontynuacji "czwórki", nie budżetówki na siłę doklikanej do filmu. Kiedy więc na krótko przed premierą Deschenes zapowiadał: We're going back to roots, ja tłukąc pięściami w poduszkę krzyczałam "nie kupię! nie kupię!". Nie kupiłam. Kiedy dziś zastanawiam się dlaczego, próbuję usprawiedliwić się jakimiś kłopotami finansowymi, że a może czynsz, a może jakaś inna gra, a może było za drogo, ale to wszystko półwymówki; jeden ze sklepów miał wakacyjną promocję na EK za połowę ceny, a po jakimś czasie tytuł zszedł do Ubi Exclusive. (Inna sprawa  że nigdy nie kupiłabym żadnego PoPa w niepremierowej edycji; to nie mój styl). Naprzeciw mej emocjonalnej udręce wyszedł mój brat, ofiarowując mi w dniu marcowej celebracji imienia (no lol) EK tych nieszczęsnych Zapomnianych Piasków. (Kochany z niego chłopak ☺).


Spotkaliśmy się po latach ponownie, ja i Książę. W tych co zwykle okolicznościach — zdewastowane królewstwo, piękny, jeszcze nie zrujnowany pałac, Piaskowa armia żądna naszych głów oraz kilka głupich mechanizmów pozorujących wymóg sprytu i refleksu (;P). Do tego nie najgorsza, ale już nie ta sama muzyka (no Chatwood no fun) plus najlepszy, ten sam voice actor (Lowenthal JEST ultimate Księciem i w dziewięciu przypadkach na dziesięć to niezaspokojeni nastoletni jarający się Warrior Within chłopcy twierdzą inaczej). Ruszyliśmy.

Stoczyliśmy dziesiątki nieekscytujących, niezbyt spektakularnych walk, wykorzystując w ich trakcie kilka umiejętności z Drzewka Umiejętności, bardziej dla zabawy niż z potrzeby. Spotkaliśmy sympatyczną dżinkę w ładnych ciuszkach i z beznadziejnym akcentem, oraz dużego misia o małym rozumku — imiennika pewnego asasyna : ), brata mego towarzysza. Uraczono nas mocą przymrażania wody, która wymagała niezłego naparzania triggerami, i która dostarczyła nam uśmiechu przy kilku ładnych sekwencjach platformowych. Dzięki temu, że Książę wciąż gadał do siebie, uczucie wzruszającego homecomingu mnie nie opuszczało.

OMG, mój własny screen.
 Nie było zbyt bogato. W czasie tej krótkiej podróży urozmaiconej dashowaniem w kierunku potworków nie wydarzyło się nic, co miałabym zapamiętać na lata. Pewien potencjał miała walka z ostatnim bossem, jednak niby spektakularne sekwencje zręcznościowe zarżnięto przez obłędnie łatwe, do rozpykania intuicyjnie i trzema palcami mechanizmy. Przez całe story nie wsadzono Księciu w usta żadnego złotego tekstu, czego szkoda, bo z każdej gry z trylogii Piasków mam jakąś cytatową pamiątkę*. A świadomość, że ten wesoluchny chłopiec za parę lat i tak zmieni się w pokiereszowanego obdartusa krzyczącego do kobiety "You bitch!", naprawdę ściskała gardło łapą żalu.

You could expect more od full detali.
Zapomniane Piaski zrobiły mi dobrze. Powiało od nich tanim oldskulem, ale też sypnęło piachem [Czasu] w oczy, dzięki czemu łatwo przychodzi niezauważanie niedociągnięć oraz kliszowych rozwiązań. Jeżeli komuś podobała się swego czasu trylogia Ubisoftu, to będzie miał z tej gry kilka godzin funu. Zaś w sytuacji, gdy podmiot styka się z postacią Księcia Persji po raz pierwszy (naprawdę? w dzisiejszych czasach jeszcze tak można? chodźmy na piwo!), dostanie przynajmniej trzy czwarte tej przyjemności, którą ja miałam kilka lat temu z Sands of Time. Optymistyczny win-win.


____
*  – Most people think time is like a river... No dalej, ty też to pamiętasz. ;) i Stop talking to yourself!
   – Madness! What magic is this?
   – All that is yours is rightfully mine. And mine it will be. 
  Tak, to nie jest prawdziwy przypis. Postawiłam gwiazdkę, oddzieliłam podkreślnikiem i wyrównałam spacjami.