2010/11/14

Follow(ed) the [White?] Rabbit

Urosłam w swoich oczach kiedy (wspaniałomyślnie!) stwierdziłam (tudzież uzmysłowiłam sobie) że Medal of Honor (Boziu, nie znoszę gier z wtónym tytułem bez podtytułu; o Prince of Persia z 2008 roku zmuszona jestem mówić Prince of Persia zero osiem, totalny pain in the ass) absolutnie nie ma oraz nie miał mieć nic wspólnego z Modern Warfare. Żyje sam & na własny rachunek. (I nie jest aż taki zły.)

Przyszło, poszło. Podsumowując nowego Medala w jednym jotpegu:


Matko i no ja cię, strumyczek który nie pluska pod nogami, jakiż epicki fail. (Siedmiu jednojajowych bliźniaków obok siebie w czasie jednego starcia, kolejnyż epicki.). Powinni mieć przynajmniej kominiarki, żeby to tak nie bolało. :-(
Zdecydowałam za to nie malkontencić, że gra jest krótka. To zupełnie przestało być nienaturalne, zresztą, wkleja się jakoś ten stan rzeczy w chęć zbudowania wrażenia wartkości akcji i jej dwudniowego czasu trwania (piszę "chęć", bo nie mam /jeszcze?/ zdania na temat tego, czy się udało owo zamierzenie zrealizować).

Stealth. Totalny smuteczek. Zaprawiony w boju "Roach" Sanderson prowadzony moimi niezdarnymi rękami napotkałby niezłe kłody pod swoimi nogami gdyby próbował przedrzeć się przez misję przygotowaną do bycia stealthową w sposób niestealthowy. (Czyli, tłumacząc z mojego na zwykły, jeśli jesteś taką samą ofiarą jak ja i w Modernie 2 weszczniesz alarm w rundzie, w której lepiej drzeć po cichu jak ghost, to może być tobie trochę ciężko przejść całość i nie skonać.) W Medalu czegoś takiego nie ma. Ewentualny stealth jest jedynie dla twej przyjemności, z łaski na uciechę. Zaalarmujesz talibów, trudno, wyprujesz ich wtedy bez mrugnięcia okiem bronią bez tłumika. I say SZKODA.
[Utrzymywać jednak będę, że (niestety nieliczne) misje w towarzystwie "Sfory" (a więc okładkowiec Dusty, a więc Deuce, a więc ten nieszczęsny nie-stealth) należały do bardzo przyjemnych; się człowiek czuł jak jakiś mocarz specop i patrzył na tych kmiotków z "Neptuna" z wyższością.]

Jestem miłościwym oceniaczem. Każdej na świecie grze pozwalam bronić się fabułą. (Wtórność misji w pierwszym Asasynie usprawiedliwiałam potrzebą dowiedzenia się więcej o celu.) Czy Medal z tej łaski korzysta?
Zakończenie nie wbija, ale jest w porządku. Do pewnego stopnia predictable. Na swoje szczęście nie próbuje kserować żadnych zagranych już gdzieś indziej dramatów; wystawia swój własny, mały, skromny. Fajny.

Ech. Dziwię się sobie że będąc already w trakcie lektury wciąż trzymałam się myśli o nowym MW(po)mścicielu IW. Medal of Honor i Modern Warfare oprócz zabawy szeroko rozumianym współczesnym konfliktem nie mają ze sobą nic (lub — wybierając bezpieczniejszą opcję — za wiele) wspólnego. Nie dajmy się zwariować; jeżeli obydwa produkty porównywać, to tylko w kwestii doznań [niesionych graniem, lekturą].
[Z drugiej strony bardziej wtedy żal, jeżeli Medalowi nie udaje się obronić.]

Ej, płonę z pożądania do Black Opsa.

2010/11/05

Damnacja

Och nie, nie. Tylko nie to.



European warzone? Nie no, w porządku, wylał się wirus, panuje chaos, ale żeby czołg? Jak bardzo gorzej może jeszcze pójść? (Czy to dlatego Inafune odszedł? :P) (hahaha)
Kim jest ciacho w półmroku? Dlaczego jest to niedopakowany Chris Redfield? Oraz z jakich przyczyn w Resident Evil 6 nie ujrzymy ani jednej ze znanych do tej pory postaci? (Wiem co mówię.)

Lizacze! Jedna wspaniała rzecz w całym tym szaleństwie. Full animowane lizacze. Nie mogę usiedzieć na miejscu z podekscytowania.

2010/11/01

Wichrowe wzgórza (Afganistanu)

Nowy Medal of Honor boli. Nie chodzi nawet o to, że to nie jest Modern Warfare Honoru, na które każdy po cichu liczył, a już po prostu o to, że nowy Medal jest zły.


Mam za sobą jakieś trzy czwarte całości, na co składają się dwie (może półtoragodzinne) sesje. Gram na poziomie normalnym, bo uważam się za każuala strzelanek, ale myślę, że przeceniłam miłych państwa z EA Los Angeles Danger Close (hahaha). Do tej pory w piechocie, na polu bitwy, zginęłam dwa razy: gdy rzuciłam sobie pod nogi granat oraz gdy ktoś z moich rzucił granatem we mnie, kiedy to ja obsługiwałam działko maszynowe [do czego mnie kamraci zmusili — ktoś by mógł pomyśleć, że uknuli na me życie spisek!].
Och, no dobrze, kilka zgonów staram się zataić. Konkretniej te, które zaliczyłam gdy na pełnej kurwie powtarzałam CAŁE Przebicie do Bagramu (misja druga), do czego z kolei zostałam zmuszona przez niepokonywalnego buga na samiuteńkim końcu rundy. [Po zdobyciu pewnej wieży mamy laserem oznaczać nacierające wrogie jednostki, aby "nasi" mogli je zestrzelić całkiem paradnymi rakietami; jeśli zagapimy się i jakaś jednostka za bardzo się do nas zbliży następuje mission failed i musimy całą zabawę powtórzyć. Niestety po wczytaniu punktu kontrolnego laser do oznaczania nie pojawia się lub jest zbyt krótki, co uniemożliwia całkowicie wykonanie zadania, i nie ma na to innej rady jak zacząć całą misję drugą od początku (która jest nieźle rozbudowana i długawa, i o ile przejście jej raz może sprawiać frajdę, o tyle przewalanie się przez nią drugi raz dla mnie przynajmniej było irytująco-nużące). Hm, ciekawe czy ktoś zamierza to w końcu jakoś przypatchować.] Tym samym pozwalam sobie tych "zejść" jako takich nie zaliczyć.

Moi compadres są głupawi. Bywa że zbyt prędko ktoś zapyta "Status?" a jakiś inny nerwusek chyżo odpowie "Czysto!" i oni brną, brną panie do przodu, a z boku stoi dwóch Taliban z bronią i parzą, ale nie parzą w mój AFO tylko we mnie, bo tamci już są na czysto, a ja jeszcze nie, ja jeszcze nie bo nie jestem enpecem, więc we mnie trzeba słać więcej kul niż w mój oddział. I podczas gdy moi ziomkowie mogą spokojnie biec sobie naprzód, bo ich zdaniem jest już clear, ja muszę poświęcić jeszcze kilka chwil na strzelanie wrogowi w kolana. Ale spoko, zasadniczo rzadko zdarza się bym musiała gonić moich towarzyszy. Najczęściej jest tak, że podczas gdy ja stoję już na wysokim urwisku i czekam jak jakiś Simba na jakiś chrzest, to AFO "Neptun" jest może w połowie drogi do owego miejsca i zalicza każdy kamień i ostrzeliwuje każde drzewo (Talibów już nie ma, bo papcio Królik — czyli ja! — o to zadbał) jakie tam ma zakodowane zaliczyć i ostrzelać. Nie do wiary jest również fakt, że najpierw z bólem i strachem w głosie oraz oczach moi przyjaciele liczą ostatnie magazynki (Zostało pięć, OMG!), a potem, kiedy tylko nacisnę F stojąc w pobliżu któregoś z nich, delikwent bez żalu i żenady ładuje mnie do pełna (Masz, Królik, grzej w to kargulowe plemię i pole.). A gdzie on to schował kiedy je liczyliśmy, w buty?
Milczeniem pominę już pewne fabularnie przygłupie skrypty, bo choć są przygłupie, to sprawne, więc kwestią gustu będzie czy ktoś również uzna je za niemądre, czy też przeciwnie.

Wygląda ten Medal nie najgorzej (Running with wolves…/Biegnący z wilkami…, no EJ ♥), ale też nie jakoś najlepiej. W Bagramie gruz był normalnie płaski. Przefajnie wyglądały mi brązowe kałuże stojące gdzieś na dziurawej afgańskiej polnej drodze. Z uciechą wbiegłam w taką i zrobiłam w nią "wślizg", a tymczasem ona pozostała nieporuszona, nie mącąc się ani trochę, i ani trochę też nie chlupocząc. :-( Choć swoją drogą to ten ślizg to jest po prostu wyczesana rzecz która daje plus milion do bycia cool i której najbardziej brakowało mi w Modernie. :-)

Nie jest tak, że Medal of Honor nie jest przyjemna. Przeciwnie, jest. Bardzo kocham Voodoo i biegam za nim jak królik pies. (Taki już we mnie przejaw kobiecej natury, że nawet w ogniu wojny muszę sobie znaleźć obiekt adoracji. Żenada, wiem. "Soap" MacTavish wisi nad moim łóżkiem.) Tech sarge Ybarra wzbudza we mnie uczucia macierzyńskie. A bycie Jastrzębiem operującym działami Airwolfa śmigłowca szturmowego daje niesamowicie dużo frajdy. ☆ Ale to miała być świetna gra (a przynajmniej ja chciałam, żeby tak było), a nie po prostu "uh, okay" fajna. Szkoda, naprawdę szkoda.

To moja opinia na temat Medalu przed onego ukończeniem. Zastanawiające co będę o nim myśleć jak już dotrę do finału. Sprzedano mi teaser spoilera że ktoś ginie, hm, może nawet się rozkleję. Ale od czasu Modern Warfare zmężniałam, zresztą, Gaz, ty byłeś tylko jeden.

O, w końcu ruszyłam tego bloga.