2012/03/20

I need a flare gun and some flaaares!

Czekałam na Arkham City. Takiej przyjemności jak Arkham Asylum dostarczyło mi tylko kilka w życiu gier (crossując platformy  i generacje), a w dodatku była to jedna z wyjątkowo nielicznych, które skończyłam więcej niż jednokrotnie*. (A być może w ogóle pierwsza? Bo tak rozpamiętuję, rozpamiętuję, i zaczęłam kilka drugi raz, ale czy którąkolwiek skończyłam? Do ustalenia). Myśl o kontynuacji poruszała zatem wszystkie moje czułe struny.


Czy czegoś oczekiwałam? Rozgrywkowo, chyba na nic się nie nastawiałam, "zawartościowo", liczyłam na jakieś hooki w kwestii bohaterów (to zresztą liczyło się bardziej, gadżety? pff!). We wczesnych jeszcze fazach "ogłaszania" dość sceptycznie podchodziłam do Catwoman (co to zresztą z roli playable-w-ramach-fabuły-character wysiudłała moje serce, moją duszę, ♥Nightwinga♥), potem podłamałam się informacją o Talii (zniszczonej życiem kobiecie, która osiągnęła kanoniczne dno podczas nieobecności Bruce'a) i generalnie to w Two-Face'ie (Tu:fejsie? Jezus) składałam pokłady swojej ekscytacji (właśnie wymyśliłam ten frazeologizm #patentuję). Gdzieś po cichu liczyłam na akcenty związane z moimi ulubionymi złoczyńcami, Maxie Zeus był typem jak najbardziej serio, a przez obecność w projekcie Diniego marzyłam, że oto zobaczę Clock Kinga i jego fantastyczne okulary. Nie byłoby niczego bardziej satysfakcjonującego niż pojedynek z Firefly'em (won, deklinacjo!), ale domyślam się, że tylko latając i spalając jest on nieatrakcyjny, a z Killer Mothem to już w ogóle nie mieliby co zrobić. (Catmana nigdy nie wypowiedziałam na głos, nawet ja wiedziałam, że to absurd). Miałam także szczerą nadzieję, że Jack Ryder wskoczy w swoje najcudowniejsze w świecie kozaczki.

Po co ja robię takie zrzutki?
Żaden mój typ ani żadne pragnienie się nie spełniło, oczywiście. Na szczęście nie znaczy to, że było źle. "Honory zwrócić" muszę Kobiecie-Kot, przepiękne (choć minimalnie przerysowane) oczy której zachwyciły mnie przy pierwszym już zbliżeniu bez gogli; wybrali dla niej także chyba najlepszy z możliwych kostiumów. Była zadziorna, przecudna, a jej: It's dangerous here. I like it! jest prawdopodobnie najfajniejszą linijką w grze (bezkonkurencyjne suchary Jokera nie startują w tym wyścigu ze względów wiadomych). Spotkanie i pojedynek z Pam Isley były niezwykle przyjemne, w sumie szkoda, że tym razem Ivy dostała zaledwie epizod (no i, starcie z Catwoman? Wręcz czekałam, aż zza krzaczorów wyskoczy Superman #pauldini). Także Two-Face'a zredukowano do roli pobocznego gracza, co było dla mnie przykre i przyniosło zawód. Generalnie główna intryga pozostawała mocno niejasna i zwodząca (w niedobrym tego wyrażenia znaczeniu). Przez wątek Jokera i jego antidotum umknęła zakrojona na szeroką skalę akcja Ra'sa, która zasłużyła z pewnością na docenienie i uwagę (plus, Dee Baker, AAAAA, od czasów drugiego Bioshocka nikt mi tak jeszcze vioce castem nie dogodził!!! wykrzykniki).
";O :D <3" dla: Vicky Vale, Husha, głupiego gadania Riddlera, obłędnie wywróconego subwersywnego comb over Kapelusznika.

Co z Arleen Sorkin? Jak bardzo lubię Tarę Strong i uważam, że sobie nie najgorzej poradziła, tak brakowało tej jednej, jedynej nutki.  O apopleksję przyprawiali mnie też henczmeni Pingwina, wszystkich których obsłużył był Nolan North (jak i szefa, zresztą), a ja to słyszałam i nie umiałam nie zaciskać ust. (¿akcent Talii?) Słuchanie przeszkadza.

Dobra gra to była, naprawdę. Ją Internet zestawiał z Revelations, więc mówię: ta lepsza, przyjemniejsza. (pojedynek kolekcjonerek? Batman – 1, Asasyn – 0) Szlag brał przez te zagadki czasem (warto było), i przez ten "trening rzeczywistości rozszerzonej" (mniej warto), ale generalnie to kurdę, więcej takich tytułów. Jeśli ktoś nie lubi postaci Batmana i/lub w ogóle jest bardziej z obozu Marvela, to ma godny współczucia problem. :-)



_____
* W sumie: dwukrotnie. Ale za to ze wszystkimi bajerami!