2013/08/18

Nieźle, klikam

Dowiedziałam się o tym projekcie z zajawki, którą wyemitowano mi przed seansem Furious 6. Zobaczyłam duże mechy, Charliego Hunnama oraz usłyszałam GlaDOS (seriously, wtf?); wystarczyło, film stał się dla mnie pewniakiem. Nie zawiodłam się, przez bite dwie godziny jest po prostu srogo. Nie wiem, od czego zacząć. Od Evangelionów? Żniwiarzy? Nathana Maloney?

Nigdy nie podejrzewałam, że del Toro będzie w stanie wykazać się taką ikrą i wyreżyserować film tak skrajnie nerdowski, czytaj: z bani. Udało się tam wcisnąć wszystko, zadowolić każdego fanboja, wejść w tyłek każdemu Prawdziwemu Fandomowi. Nie ma nawet znaczenia, że tytuł Pacific Rim jest od czapy. Wszystko jest takie, jak się spodziewasz – jednotorowa fabuła, odbitki postaci, dowcipasy, ciut absurdu (I mean, ten Kaiju rozwinął pterodaktyle skrzydła! TO MUSIAŁO SIĘ STAĆ). Jest to jednak polane takim sosem, że każdy 90s and 00s kid zwyczajnie czuje się w domu. Gdyby do akcji włączyli się Power Rangers, nie byłabym ani zdziwiona, ani zniesmaczona.

Tym, co może powodować marszczenie nosa, jest ewidentny zapach wschodnich inspiracji. Mówiąc bez ogródek, Pacific Rim wali anime. Nie wiem, czy to źle – chyba zależy co kto lubi. Z pewnością zostało to zrobione z bezceremonialnym uśmiechem, a co fajne, nie są to ciężkie półżenujące rozkminy nt. Akiry (bo jakoś zachodni fanboje zawsze mówią nt. Akiry), a to co najlepsze w NGEvangelion (MECHY!! bez metafizycznego naddatku). Choć jednak ta "japońskość" jest wszechobecna (być może i dominująca) to nie wyłączna, dlatego da się żyć. Del Toro bez żeny czy żalu wbił Charliego i Małą Japonkę w pancerze N7, w Jaegerach zainstalował pieprzoną GlaDOS(!!!), a jedną z głównych postaci uczynił charyzmatycznego, obarczonego [rzeczami] czarnoskórego marine o twardym tyłku, który przy okazji jest dowódcą. Damn, i ten Ron Perlman!

Wystarczy się poddać i popłynąć z prądem (dryftować, dryfować, huashuashuas), a będzie się naprawdę dobrze bawić. Piękne efekty, wizualnie eleganckie geekowskie kino, widzieliśmy to już, ale do fajnych rzeczy miło się wraca. Całkiem nerdgasm. Jest okej!